poniedziałek, 21 stycznia 2013

Rzecz o postanowieniach noworocznych

Ino remiksy i remiksy. Ileż można? No można, szczególnie jak się jest z dala od sprzętu i tylko się da na samplach operować. Ale póki co, mogę się trochę nacieszyć spaniem we własnym łóżku, więc coś się zacznie dziać i w kwestii muzycznej. W połowie grudnia wróciłem z Niemiec, były jeszcze ze 2 wyjazdy w górki i na byzuch, a potem święta, sylwestry itp. 
Wszystko się ładnie poukładało i w sumie to takie poukładanie mi się spodobało, więc jak to na przełomie grudnia i stycznia bywa, przyszło na myśl jakieś tam postanowienie. Nie jakieś super sprecyzowane - tak ogólnie co by ogarniętym być. No i niby miało być fajnie: nie zaprzestać biegania skoro się już w reichu człowiek rozbiegał, łazić wczas spać (czasy "11stej nad ranem" już minęły - teraz to jest dla mnie połowa szychty :D ), regularnie bębnić, przed kompem siedzieć tylko z jakimś efektem itp. itd. I jak to oczywiście z postanowieniami bywa - usrało się.

1 stycznia, budzę się, fajne tańce były zeszłej nocy i tego. I dup. Tubera. A potem już było tylko gorzej. Nie będę mówił co mnie bolało, bo łatwiej chyba napisać co mnie nie bolało. Ale najgorzej, bo mi padło na słuch :\ Takom się rozchorował. Ogólnie to przeszło 2 tygodnie z życia wyjęte. Ani bębnić, ani coś podziargać w Reasonie, ani kajś wyleźć, ani biegać... Zresztą pewnie co drugi czytający też miał padakę grypną w tym czasie to wie.



Jedyne co, to że się trochę rozczytałem, bo jak już zaległem to przynajmniej się chciałem czymś zająć. I czytałem różne tam rzeczy. I przeczytałem np. jak sobie próbować radzić z marnowaniem czasu. Otóż jedną pomocną rzeczą jest co jakiś czas, kontrolnie sprawdzać co się robi. Niby banał, ale jak sobie człowiek wyrobi taki nawyk, to parę razy dziennie łapie się: "kurde! co ja właściwie robię? od godziny oglądam śląskie suchary!". No i dużo takich pomocnych pierdołek. Niby proste, ale czasem trzeba czytnąć, żeby na to zwrócić uwagę. ;) A ostatnio zmuszony jestem dobrze organizować czas, bo za dużo bym chciał. A jeszcze się należy zsynchronizować z Agatą, bo u niej też ciężko z czasem.

Jak jest czas i odrobina sił to się leci pobębnić. Przychodzi powoli ten magiczny moment kiedy się chce 2 płaszczyzny połączyć - bębny i te moje elektroniczne wygibańce. Nie, że już coś zapowiadam, bo jeszcze długa droga - metronom trzeba wymęczyć do pożygu, ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć, kawałki powymyślać, resztę aranżu ustalić i najgorsze - trzeba zainwestować w sprzęt - mikrofony i mikser, bo jak się chce brzmieć inaczej od małpy z kokos-szelami to trzeba się niestety wykosztować. To nie ma tak, że kabel w dziurka i sialaala.



Nie wiedziałem za bardzo jak się za to zabrać - w sumie to dalej do końca nie wiem. Bo i jak tu zrobić aranż jak nie ma bitu! On zawsze był! Na razie jestem więc na etapie, mega uproszczonego groove z automatu (celowo nie chciałem na niego poświęcać czasu), do tego jakiś wstępny bas i zapisany gdzieś tam wcześniej syntezator. Zapętlić i spróbować sobie do tego jakiś groove zagrać na salce. Poszło całkiem nieźle. I nawet coś słychać, a mikrofony mam tylko 2 i wstyd mówić jakie. No i te lepsze groove'y z kilku podejść powycinałem - mam już jakieś klocki - teraz trzeba je będzie poukładać - znowu raczej na surowo. Jak już się uporam z tym to można znowu do aranżu wrócić. I chyba tak na zmianę ;) W tym tygodniu mam jeszcze zamiar zrobić rozeznanie co do tego sprzętu - czyli jak to budżetowo nie kupić szajsu. :D Dojdzie więc i eksperymentowanie z miksem i nagrywaniem. Jest zajawka :)

Poniżej taka mała próba pierwszego układania groove'a - już na żywych bębnach. Brzmienie jak już mówiłem jest drewnopodobne, nie do końca też równiutko, więc nie oczekujcie jeszcze żyletek - na razie ciosam kamory :D 


Free Blogger Templates by Isnaini Dot Com and BMW Cars. Powered by Blogger